Zdarzają
się Wam takie sytuacje, że w waszej lodówce poza kilkoma pozornie nie
pasującymi do siebie produktami jest tylko światło i woń zjedzonej już
kiełbasy? Ja mam tak dość często. Statystycznie raz w tygodniu. Jako matka
dwójki dzieci, wychowująca je samotnie przez większość czasu (mąż ciągle w
delegacji) w dodatku mieszkająca na wsi mam odwieczny problem z wyjazdem na
zakupy spożywcze. Jeśli ktoś ma podobną sytuację to wie jakim ekstremalnym
wyczynem są zakupy z dzieciakami. Zazwyczaj wykorzystuję jakiegoś członka
rodziny do opieki nad „słodkimi czortami” gdy ja hasam po biedronkach i
kauflandach z przepełnionym wózkiem po brzegi, pod pachą taszcząc wielopack
papieru toaletowego. (wiecie jak ludzie się na mnie patrzą). Niestety nie zawsze
ktoś może z nimi zostać
Więc
dawaj!
Jedziem na
zakupy całą ekipą. Leon w wózku, Antek przy nodze i kupujemy. Obowiązkowo
trzeba znaleźć na początku dział z bułkami, bo Leon musi coś jeść cały czas,
żeby siedział spokojnie. Antek ładuje do koszyka wszystkie „niezbędne rzeczy” a
ja szukam wzrokiem promocji. Po 5 minutach Leon się niecierpliwi, stęka i
koniecznie chce wyjść z wózka. Antek natomiast chce siku albo kupę.
O
Maaaatko! Zaraz oszaleje.
-
Wytrzymasz ?
- Mama
szybko, bo nie wytrzymam.
Zostawiam
wózek do połowy wypełniony. Leona pod pachę, Antka tańczącego „taniec sikacza”
za rękę i szukamy jakiejś toalety. Gdy sprawa zostaje załatwiona. Wracamy w
nadziei, że nasz wózek nie został znaleziony przez ochronę i rozpakowany.
Wózek
jest. Jedziemy dalej. Leon jęczy coraz głośniej. Antek zrobił się przeraźliwie
głodny. „Mama zaraz umrę z głodu, słabo mi”.
Nie
wytrzymam zaraz. Jakby nie ta przerażająco pusta lodówa wyszłabym z cholerę z
tego sklepu.
I znowu
ludzie się na mnie gapią. Już nie patrzą a gapią. Leon już nie stęka a krzyczy
rzucając wymymlaną bułką. Antek je jakiegoś rogala czy batona umorusany caly,
domagając się „czegoś do picia” (co to piknik?). A ja? Ja cichaczem odkładam wszystkie „niezbędne
rzeczy”, wykładam zakupy na taśmę i nic sobie z tego nie robię. Płace, pakuje
zakupy i marudzące dzieciaki do samochodu i pędzę do domu. Potem jeszcze
problem jak to rozpakować.
Podsumowując
zakupy z chłopakami robię jak jestem totalnie zdesperowana a familia nie ma
czasu się nimi zająć.
Dlatego
też na zakupy wybieram się raz w tygodniu. A niech się ludzie patrzą na
rozczochraną babę ze wsi taszczącą chmarę zakupów ;)
Stan
pustej lodówki był u mnie przedwczoraj. Akurat siostra była robić jakiś projekt
na studia i gdy wracała zajechała zrobić mi manicure i pedicure bo aż wstyd się
pokazywać ludziom z takimi paznokciami. (ci z marketu już w ogóle mieliby
widowisko)
- Ale
jestem głodna. Masz coś dobrego?
- Ooo nie
mam nic, ale coś się wymyśli.
Otworzyłam
lodówkę i z pozostałości zmontowałam nawet względną kolację.
No dobra.
Nieskromnie
napiszę, że bardzo dobra wyszła.
Mam
szczerą nadzieje, że ta kolacja pomimo sera zalicza się pod kategorię fitt. W
razie obaw, pominąć można camembert. ;)
Grzanki z pesto i camembert / 2
porcje
* 4 kromki
chleba pełnoziarnistego
* 4
łyżeczki pesto czerwonego
* 8
plasterków sera camembert
Chleb
posmarować pesto, na wierzch położyć ser i zapiec w piekarniku aż ser się
rozpuści
Kombinowana sałatka/ 2 porcje
* 2 garście
zieleniny ( u mnie resztki roszponki i rukoli)
* 4
plastry pomidorów suszonych z oleju
* kilka
pomidorków koktajlowych
* dwa
plastry sera feta (ok 1/3 opakowania, tyle akurat miałam w lodówce)
* ok. 20
oliwek zielonych i/lub czarnych
* krem z octem balsamicznym z Modeny
*
2 łyżki prażonych ziaren (słonecznik/dynia/sezam)
Wszystkie
składniki podzielić na dwa. Pokroić, pokruszyć,wysypać. Co tam chcecie. Polać sosem i zajadać.
Przegryzać grzankami J
Smacznego :)